Dzieci z Szanghajskiego Szpitala.
Stoję z przodu i próboję wyczytać informacje z karty pacjenta, a równoczesnie wsłuchuję się w rozmowę pomiędzy chińską rodziną, dla której wówczas pracowałem, a rodzicami chorego chłopczyka. Nie rozumiem mandaryńskiego, ale po barwie głosu mogę jedynie się domyślać, że nie ma powodów do uśmiechu.
Kontrast jest uderzający. Z jednej strony właściciele fabryk i kilkunastu innych biznesów, mający dosłownie wszystko. Duzy dom, kilka samochodów, prywatna szkoła dla syna, dodatkowe zajęcia weekendowe i wieczorne, podróże międzynarodowe, droga biżuteria, wysokiej jakości posiłki w drogich restauracjach. Z drugiej strony ludzie nie mający nic, prócz siebie.
Spotkanie trwało może kwadrans. Moi pracodawcy wręczyli ojcu dziecka plastikową siatkę. Zwykła, tania, niewiele znacząca reklamówka. W środku zwoje banknotów. Całe sto tysięcy yuanów mających pokryć koszt zabiegu chirurgicznego ratującego zdrowie i życie dziecka.
Tyle zapamiętałem. Zapamiętałem również obraz ojca, który odprowadzał nas do samego wyjścia ze szpitala, kłaniając się do pasa w podzięce. W podzięce za pomoc udzieloną mu przez obcych, a jednak w tamtym momencie bliskich mu osób.
Czy tak być musi? Czy tak być powinno? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Z pewnością warto pomagać. Pomagać innym i samemu sobie. Warto.