Optymizm do potęgi czy zaprzeczanie rzeczywistości?
Weź życie za kierownicę. Państwo ci nie pomoże (nawet jeśli jeździsz przepisowo) - takie myśli nasunęły mi się podczas mojej dalekiej wyprawy.
Przejechałem Tajlandię samochodem. 4000 kilometrów, od plaż na południu po górskie serpentyny na północy, przez miasta, wioski i miejsca, które Google Maps uznałby za plot twist. Po drodze spotkałem ludzi, którzy żyją zupełnie inaczej niż my – i co najważniejsze: nie czekają na państwo, które rozwiąże ich problemy. Bo po prostu wiedzą, że ono nie przyjdzie.
W Tajlandii nie ma emerytur, tak jak w Europie. Nie ma też darmowej służby zdrowia, oświaty czy urlopów rodzicielskich. Są za to ludzie, którzy potrafią wykuć sobie los własnymi rękami – dosłownie. Jeden sprzedaje kokosy z wózka przy ruchliwej drodze. Drugi naprawia skutery, trzeci wyplata kosze z bambusa, czwarty wynajmuje kajaki turystom, a piąty… no cóż, ten tylko leży w hamaku, ale wygląda, jakby wiedział, co robi.
I wiesz co? To mnie uderzyło. Bo my – wychowani w przeświadczeniu, że “państwo powinno”, “rząd musi”, “a ZUS obiecał” – często zapominamy, że to MY jesteśmy odpowiedzialni za swoje bezpieczeństwo. I nie mówię tu o survivalu w dżungli, tylko o podstawach: emeryturze, zdrowiu, finansowym zabezpieczeniu rodziny.
W Tajlandii, jak ktoś chce mieć spokojną starość – to oszczędza albo inwestuje. Może również postarać się o liczne potomstwo. Jak chce mieć dostęp do lekarza – to kupuje ubezpieczenie lub płaci gotówką. Jak chce mieć lepszy start dla dzieci – to odkłada na edukację. Proste. I do bólu rozsądne.
Oczywiście, można się śmiać, że Tajlandia to nie Polska. Ale może właśnie dlatego warto się od nich czegoś nauczyć. Bo w świecie, gdzie pewne rzeczy nie są dane z automatu, ludzie uczą się brać sprawy w swoje ręce – i wychodzi im to całkiem nieźle. Oczywiście nie wszystkim.
Więc jeśli jeszcze liczysz na to, że państwo się tobą zaopiekuje – weź pod uwagę, że to może być ten sam system, który gubi twoje listy polecone i aktualizuje PIT-y w Wigilię. Może czas kupić polisę, zrobić poduszkę finansową albo chociaż przestać się dziwić, że “nikt niczego nie dał”.
Bo życie, to nie biuro podawcze. To raczej podróż samochodem przez nieznany kraj – bez mapy, z dziurami w drodze i kierowcami, którzy nie znają słowa “kierunkowskaz”. Ale jak masz sprawny silnik i dobre ubezpieczenie – dojedziesz gdzie chcesz. Zresztą posłuchaj.