Twój niesłyszalny głos.
Wojna o pieniądz – codzienna bitwa, w której każdy z nas bierze udział
Czasem słońce, czasem deszcz – dlaczego warto się ubezpieczyć, zanim przyjdzie burza.
Czasem słońce, czasem deszcz.
Nie tylko tytuł bollywoodzkiego hitu, ale i życiowa prawda, która dotyczy każdego z nas. Życie, podobnie jak pogoda w Tajlandii, bywa nieprzewidywalne. Jednego dnia świeci słońce, drugiego nadciąga ulewa. I choć pogody nie kontrolujemy, to możemy się na nią przygotować. Dlaczego więc tak rzadko przenosimy tę samą logikę na inne obszary życia?
Codziennie pokonujemy setki kilometrów – dosłownie i w przenośni. Planujemy nasze dni, pracę, wyjazdy, wakacje. Przewidujemy, że może padać – więc zabieramy parasol albo zmieniamy środek transportu. Chcemy uniknąć przemoczenia, zniszczenia sprzętu, spóźnienia. To rozsądne.
A jednak, gdy chodzi o naszą przyszłość, zdrowie, życie – często zostajemy z „gołą głową” w środku ulewy. Liczymy, że jakoś to będzie. Że tragedie zdarzają się innym. Że państwo, rodzina, ktoś – pomoże. Tymczasem ubezpieczenia to nie koszt, a forma odpowiedzialności. To inwestycja w spokój.
Dlaczego warto się zabezpieczyć wcześniej?
-
Bo wypadki się zdarzają. Nawet jeśli prowadzisz zdrowy tryb życia, możesz być uczestnikiem kolizji drogowej. Choroba może pojawić się nagle. A wtedy… może być już za późno na polisę.
-
Bo nie chcesz, żeby Twoi bliscy cierpieli finansowo. Dobrze dobrane ubezpieczenie na życie to wsparcie dla rodziny w trudnych chwilach – kiedy Ty już nie będziesz mógł/mogła pomóc.
-
Bo państwo nie zawsze wystarczy. Świadczenia socjalne bywają niewystarczające, a procedury długie i skomplikowane. Polisa działa szybciej – i często skuteczniej.
-
Bo spokój ducha to bezcenny komfort. Wiedza, że jesteś zabezpieczony/a, pozwala cieszyć się codziennością. Bez lęku przed tym, co może się wydarzyć.
Optymizm to dobra cecha. Ale rozsądek i odpowiedzialność – to jego niezbędne uzupełnienie. Świadome zabezpieczenie siebie i swoich bliskich poprzez odpowiednie ubezpieczenie to nie pesymizm – to dojrzałość.
Zastanów się dziś: czy jesteś gotów na „porę deszczową” w swoim życiu? Nie tylko tę pogodową, ale i tę, która niespodziewanie może pojawić się na Twojej drodze. Jeśli nie – to może właśnie teraz jest dobry moment, by zadbać o odpowiednią polisę?
Zadbaj o siebie — nie oddawaj tego, co najcenniejsze, w ręce systemu.
Zadbaj o siebie — nie oddawaj tego, co najcenniejsze, w ręce systemu.
ZUS i NFZ to instytucje, które działają w tle naszego życia. Płacimy składki, a w razie potrzeby — liczymy na pomoc. Ale czy to wystarcza?
To trochę jak w Biblii: „Oddajcie cesarzowi, co cesarskie” — obowiązkowe składki trzeba zapłacić. Jednak prawdziwa wartość Twojego zdrowia i życia nie powinna być ustalana przez urzędników. To Ty najlepiej wiesz, ile jesteś wart – dla siebie i dla swoich bliskich.
👉 ZUS wycenia Twoje życie na ok. 4000 zł – tyle wynosi zasiłek pogrzebowy.
👉 NFZ daje Ci dostęp do zaledwie 12% leków dostępnych w Unii Europejskiej.
Czy to wystarczająco?
Jeśli uważasz, że Twoje zdrowie i życie są warte więcej, warto zadbać o dodatkową ochronę — na własnych zasadach.
Dobrze dobrane rozwiązania pozwalają Ci realnie zabezpieczyć siebie i rodzinę — niezależnie od tego, czy jesteś singlem, w związku, czy właśnie zostałeś rodzicem.
Nie czekaj, aż system zdecyduje za Ciebie. Zadecyduj samodzielnie, bo istnieją sprawdzone rozwiązania które dają Ci realne poczucie bezpieczeństwa — bo Twoje życie i zdrowie to nie miejsce na kompromisy.
Złota klatka.
I znowu to samo!
Polak mądry po szkodzie.
Mądry Polak po szkodzie – czy naprawdę musi tak być?
Często mówimy, że „Polak mądry po szkodzie” – i choć to porzekadło bywa powtarzane pół żartem, pół serio, kryje się za nim bolesna prawda. Ile razy wiemy, co powinniśmy zrobić, ale decyzję odkładamy, ignorujemy sygnały ostrzegawcze, aż przychodzi moment, gdy jest już za późno?
Podczas jednej z uroczystości pogrzebowych w Tajlandii, pocieszałem uczennicę, która straciła oboje rodziców. Los był dla niej okrutny, ale dzięki wybitnym wynikom w nauce otrzymała stypendium, które pozwoliło jej kontynuować edukację. Aż trudno nie zadać sobie pytania: co by było, gdyby nie była prymuską? Gdyby nikt nie podał jej ręki w najtrudniejszym momencie życia?
W Polsce coraz więcej mówi się o potrzebie zabezpieczenia przyszłości swoich dzieci. Ubezpieczenie NNW (od następstw nieszczęśliwych wypadków) to często wybór oczywisty – szkoły wręcz go wymagają. Ale czy to wystarczy? Czy pomyśleliśmy, co stanie się z naszym dzieckiem, jeśli nagle zabraknie nas – obojga rodziców?
To trudne pytania. Ale jeszcze trudniejsze jest nie mieć na nie odpowiedzi wtedy, gdy los wystawi nas na próbę. Dlatego warto już teraz przyjrzeć się dostępnym opcjom, jakie dostarcza nam rynek– nie tylko tym najtańszym, podstawowym, ale i tym, które realnie chronią przyszłość naszych dzieci. Rynek oferuje dziś wiele możliwości: polisy na życie, zabezpieczenia edukacyjne, fundusze powiernicze, ale również rentę.
Nie musimy być mądrzy po szkodzie. Możemy być mądrzy przed. Dla naszych dzieci. Dla ich spokoju. Dla ich przyszłości. Posłuchaj:
Cztery śluby i jeden pogrzeb – opowieść o rodzicielskich zmartwieniach i odpowiedzialności.
Byłem na wielu ślubach – tych pełnych radości, nadziei, planów i łez szczęścia. W Tajlandii widziałem miłość wyrażaną z pokorą, w szacunku wobec rodziny, tradycji i życia. Ale jedno z tych wydarzeń, które odmieniło moje postrzeganie rzeczywistości, nie miało nic wspólnego z białą suknią czy ślubnym wieńcem. Mówię o pogrzebie dalekiego kuzyna. Zginął nagle w wypadku na motorze, zostawiając dwójkę małych dzieci. Ta śmierć rozdarła jego rodzinę, ale przede wszystkim pozostał po niej ogromny cień pytania, które do dziś kołacze się w sercach wielu rodziców: co się stanie z moimi dziećmi, jeśli mnie zabraknie?
W Tajlandii, w świątyni w Phetchabun, stoi niezwykła figura Buddy o pięciu głowach – każda z nich symbolizuje jeden z etapów życia i reinkarnacji. Źródła podają różne informacje, ale w kilku przeczytałem, że w buddyjskim rozumieniu każda reinkarnacja trwa 5000 lat – to długi, duchowy proces dojrzewania duszy. Patrząc na tę rzeźbę, uświadomiłem sobie, że my – jako rodzice – również przechodzimy przez pięć etapów… ale nie duchowego odrodzenia, tylko odpowiedzialności. Zwłaszcza, gdy chodzi o bezpieczeństwo naszych rodzin i decyzje, które mogą zaważyć na losie tych, których najbardziej kochamy.
Etap pierwszy – ignorancja.
To czas, gdy żyjemy beztrosko, myśląc, że jesteśmy niezniszczalni, że wszystko będzie dobrze, że „jakoś to będzie”. Nie rozważamy scenariuszy, w których mogłoby nas zabraknąć. Żyjemy dniem dzisiejszym, nie wybiegając myślami dalej niż do weekendu.
Etap drugi – informacje.
Docierają do nas historie – takie jak ta o moim kuzynie. Słyszymy o śmierci młodych ludzi, o samotnych matkach, o dzieciach, które nagle zostają bez opieki. Ale nadal nie wierzymy, że nas to może dotyczyć.
Etap trzeci – świadomość.
To moment, w którym zaczynamy się budzić. Kiedy patrząc na nasze dzieci podczas snu, zaczynamy czuć niepokój. Kiedy pierwsze rozmowy o testamencie, polisie ubezpieczeniowej czy opiekunie prawnym przestają być dziwne, a zaczynają być potrzebne.
Etap czwarty – decyzja.
To kluczowy punkt. Podpisujemy dokumenty. Wybieramy polisę. Rozmawiamy z bliskimi. To moment, w którym zamiast tylko się martwić – działamy.
Etap piąty – odpowiedzialność.
Żyjemy świadomie. Mamy plan. Nasze dzieci są zabezpieczone, niezależnie od tego, co przyniesie los. I choć nadal jesteśmy śmiertelni, to nie jesteśmy już bezbronni wobec nieprzewidywalności życia.
Patrząc na pięć głów Buddy, widzę teraz pięć etapów naszej odpowiedzialności jako rodziców. I choć nie jesteśmy w stanie zapobiec każdej tragedii, możemy sprawić, by jej skutki nie były druzgocące dla tych, których kochamy. Nie chodzi o straszenie. Chodzi o świadomość. O miłość wyrażoną przez działanie.
Bo życie – podobnie jak ślub czy pogrzeb – jest nieprzewidywalne. Ale odpowiedzialność to nasz wybór.
Optymizm do potęgi czy zaprzeczanie rzeczywistości?
Weź życie za kierownicę. Państwo ci nie pomoże (nawet jeśli jeździsz przepisowo) - takie myśli nasunęły mi się podczas mojej dalekiej wyprawy.
Przejechałem Tajlandię samochodem. 4000 kilometrów, od plaż na południu po górskie serpentyny na północy, przez miasta, wioski i miejsca, które Google Maps uznałby za plot twist. Po drodze spotkałem ludzi, którzy żyją zupełnie inaczej niż my – i co najważniejsze: nie czekają na państwo, które rozwiąże ich problemy. Bo po prostu wiedzą, że ono nie przyjdzie.
W Tajlandii nie ma emerytur, tak jak w Europie. Nie ma też darmowej służby zdrowia, oświaty czy urlopów rodzicielskich. Są za to ludzie, którzy potrafią wykuć sobie los własnymi rękami – dosłownie. Jeden sprzedaje kokosy z wózka przy ruchliwej drodze. Drugi naprawia skutery, trzeci wyplata kosze z bambusa, czwarty wynajmuje kajaki turystom, a piąty… no cóż, ten tylko leży w hamaku, ale wygląda, jakby wiedział, co robi.
I wiesz co? To mnie uderzyło. Bo my – wychowani w przeświadczeniu, że “państwo powinno”, “rząd musi”, “a ZUS obiecał” – często zapominamy, że to MY jesteśmy odpowiedzialni za swoje bezpieczeństwo. I nie mówię tu o survivalu w dżungli, tylko o podstawach: emeryturze, zdrowiu, finansowym zabezpieczeniu rodziny.
W Tajlandii, jak ktoś chce mieć spokojną starość – to oszczędza albo inwestuje. Może również postarać się o liczne potomstwo. Jak chce mieć dostęp do lekarza – to kupuje ubezpieczenie lub płaci gotówką. Jak chce mieć lepszy start dla dzieci – to odkłada na edukację. Proste. I do bólu rozsądne.
Oczywiście, można się śmiać, że Tajlandia to nie Polska. Ale może właśnie dlatego warto się od nich czegoś nauczyć. Bo w świecie, gdzie pewne rzeczy nie są dane z automatu, ludzie uczą się brać sprawy w swoje ręce – i wychodzi im to całkiem nieźle. Oczywiście nie wszystkim.
Więc jeśli jeszcze liczysz na to, że państwo się tobą zaopiekuje – weź pod uwagę, że to może być ten sam system, który gubi twoje listy polecone i aktualizuje PIT-y w Wigilię. Może czas kupić polisę, zrobić poduszkę finansową albo chociaż przestać się dziwić, że “nikt niczego nie dał”.
Bo życie, to nie biuro podawcze. To raczej podróż samochodem przez nieznany kraj – bez mapy, z dziurami w drodze i kierowcami, którzy nie znają słowa “kierunkowskaz”. Ale jak masz sprawny silnik i dobre ubezpieczenie – dojedziesz gdzie chcesz. Zresztą posłuchaj.
Cena Twojego życia.
Mogłoby się wydawać, że tego rodzaju słowa są paradoksem i nieuzasadnionym sformułowaniem. Wszyscy bowiem wiemy, czy wierzymy w to, że nasze życie jest bezcenne. Bezcenne to znaczy, że nie ma materialnej miary ani finansowej kwoty, które byłyby w stanie zrekompensować utratę naszego życia, czy życia naszych bliskich lub też ważyć więcej na szali wartości. Z perspektywy etycznej, moralnej czy duchowej większość z nas przypuszczam zgodzi się z tym, że nasze życie jest bezcenne. Nie ma ceny. Jest tak bardzo ważne i tak bardzo istotne, że miarą pieniędzy nie sposób go określić, oszacować.
Z perspektywy jednej przyziemnej, z perspektywy naszego codziennego bytowania, życie ma swoją cenę. Płacimy rachunki, kupujemy produkty spożywcze czy środki czystości albo też ponosimy koszta związane z leczeniem czy zabiegiem operacyjnym w przypadku uszkodzenia naszego ciała. Mało tego, nawet po naszej śmierci, życie kosztuje. Kosztuje naszych bliskich. Nie tylko z powodu na przykład opłat za ceremonię pogrzebową, ale również z powodu dużych strat emocjonalnych, z powodu potencjalnych problemów psychicznych, a nawet długów i wielu tragedii, do których doprowadzić może utrata na przykład jedynego żywiciela rodziny.
Wyedukowany Rodzic i bezpieczny uczeń. Jak zapewnić bezpieczeństwo naszym dzieciom?
Większość z nas była uczniami. Większość z nas również jest w tej chwili rodzicami uczących się dzieci. Szkoła oczywiście to miejsce, które powinno zapewniać rozwój intelektualny, psychiczny, emocjonalny, fizyczny. Powinna również uczyć. Przekazywać wiedzę. Pomagać rozwijać talenta. Szlifować diamenty. Wspierać wychowanie dzieci przez dopasowane do wieku i umiejętności zadania, dyscyplinę i obowiązki. Szkoła to również miejsce zabawy. Nawiązywania interakcji z rówieśnikami. Miejsce wlotów i upadków. Sukcesów i porażek. Miejsce smutku i radości. Miejsce interesujących wyzwań, doznań, doświadczeń. Miejsce, gdzie również będą otarte kolana, skręcone nadgarstki, uśmiechy twarzy z wybitym zębem.
Obiektywnie rzecz ujmując: Rodzice chcą dobra dla swoich dzieci. Chcą ich rozwoju. Chcą ich dobrej edukacji i dobrej przyszłości. Chcą ich poczucia zadowolenia i spełnienia. Chcą dla nich jak najlepiej, cokolwiek miałoby to oznaczać. Dzieci to przyszłość i bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo nie tylko materialne, emocjonalne, intelektualne, kulturowe czy związane z granicami kraju. To również bezpieczeństwo Rodziców, ale i całych Narodów, dlatego warto wiedzieć, jak zapewnić je już dzisiaj, a nie czasy zwany nieokreślonym kiedyś.
Bezpieczny kierowca i jedyny żywiciel Rodziny. Ryzyko i tragedia - jak się przed tym zabezpieczyć?
Oczywiście. Kierując samochodem, motocyklem, ciężarówką czy rowerem przynajmniej w teorii powinniśmy dostosować prędkość, styl jazdy czy manewry do panujących warunków. W teorii, bo praktyka, jak wiemy, rządzi się innymi prawami. To, co zapisane, niekoniecznie będzie zrozumiane. Jeżeli zaś zrozumiane, to nie zawsze używane czy wykorzystywane tak, jak podaje instrukcja obsługi.
150 000 (sto pięćdziesiąt tysięcy) - tyle kilometrów przejechałem na przełomie 2023 i 2024 roku po Tajlandii. Motorami, skuterami, samochodami. Północ kraju wraz z górskimi serpentynami i dżunglą przebyłem w kilka dni. Rok. 365 dni. Soboty, niedziele, święta. Bez wypadku. Bez kolizji. Bez uszczerbku na zdrowiu. Bez śmierci. Swojej śmierci, bo niestety ofiar nie brakowało. Nie brakowało ich zwłaszcza podczas Tajskiego Nowego Roku czy Loy Krathong, kiedy to ogromna ilość osób popłynęła w alkoholu tak, jak łódki robione z bananowca płynęły po rzekach i jeziorach niosąc światło nadziei na lepszy czas. Niestety dla wielu nie nadejdzie.
150 000 kilometrów - dla zawodowych kierowców ciężarówek czy taksówkarzy, będzie to niewiele. Dla przeciętnego użytkownika pojazdu dojeżdżającego na co dzień do i z pracy, odległość taka może już stanowić wyzwanie. Jedno jest pewne: nawet najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku, a każdy może zakończyć się tu i teraz. Po prostu śmiercią.
Nieopodal wsi, w której mieszkam, znajduje się droga krajowa, przez którą nocami i o poranku mkną ogromne ciężarówki, transportując między innymi towar z Chin, który odbierany jest na granicy z Laosem i Birmą. Niekoniecznie jednak musi być to transport międzynarodowy, bowiem jadąc na południe do Krabi, a zatrzymując się między innymi w Bangkoku, poznałem kilku taksówkarzy po sześćdziesiątce, którzy większość młodości i zawodowego życia, spędzili w kabinach dokładnie takich ciężarówek, tyle, że w transporcie krajowym, przewożąc między innymi olej palmowy czy kokosowy po całej Tajlandii. Co ich wszystkich ze sobą łączy? Co łączy ich ze mną? Co w końcu łączy ich z Tobą? Używanie narzędzi, jakimi są nasze pojazdy.
Narzędzi, z których korzystamy na co dzień lub w weekendy albo podczas podróży wakacyjnych. Praca, odwożenie dzieci do szkoły, odwiedziny rodziny, przejazdy służbowe, dojazd do lekarza, Kościoła, supermarketu, czy gdziekolwiek, ale nie donikąd.
Łączy nas również ryzyko potencjalnego wypadku i śmierci. Odejścia niekoniecznie z naszej winy. Zdarzenia takie same w sobie, chociaż tragiczne, nie są jeszcze na tyle przygnębiające, kiedy mamy na przykład sprawnych i zdrowych jeszcze rodziców otrzymujących emeryturę albo pracującego i zarabiającego współmałżonka, który będzie w stanie poradzić sobie w pojedynkę, a co więcej wesprzeć potomstwo. Ile jest jednak rodzin, dla których Ty, ja, czy wiele osób, jesteśmy jedynymi żywicielami rodziny?
Dróg jest wiele. Drogi bywają kręte. Wszystkie prowadzą do jakiegoś celu. Kiedy jednak nagle i niespodziewanie skończy się nasza podróż - Twoja i moja - warto, by Ci, którzy mają jeszcze do przebycia długą życiową trasę, nie byli skazani na ruinę. Ruinę emocjonalną. psychiczną, duchową, ale również finansową i ekonomiczną. Nad pojazdem nie zawsze możemy zapanować. Samochodu nie sposób czasami zatrzymać. Swoich Bliskich możesz jednak zabezpieczyć.
Możesz, jeżeli będziesz wiedział w jaki sposób. Bezpieczny kierowca i jedyny żywiciel Rodziny to odpowiedzialność. Odpowiedzialność to brak zbędnego ryzyka i tragedii. Masz sposób.
Pralnia pieniędzy i kawa na ławę.
W świecie dorosłych ludzi pracujemy. Pracujemy, by zarabiać. Zarabiamy, by funkcjonować. Chcemy również mieć coś z życia.
Z jednej strony życie staje się coraz bardziej wygodne i łatwiejsze - większy dostęp do technologii, edukacji, mediów, informacji, możliwości zarabiania, czy nawet wypracowania dochodu pasywnego. Lepiej działa również medycyna, transport czy systemy pozwalające na zabezpieczenie siebie i swoich bliskich pod kątem nie tylko emocjonalnym, psychicznym, materialnym, ale i finansowym - ekonomicznym. Nawet nasza własna śmierć kosztuje. Zwłaszcza Bliskich, których opuszczamy i zostawiamy.
Z drugiej strony tempo życia staje się szybsze. Czas wydaje się być krótszy. Obowiązków przybywa wprost proporcjonalnie do wydatków. Stres również rośnie i wpływa na nasze zdrowie, samopoczucie, relacje, pracę czy nawet czas wolny. Dochodzi do tego gąszcz nadmiaru informacji w połączeniu z brakiem umiejętności wyszukiwania tych wartościowych.
Zachodzi więc pytanie: jak się w tym wszystkich odnaleźć? Jak odróżnić tych uczciwych od krętaczy? Jak wybrać rzetelną firmę z dobrymi produktami i usługami, a ominąć partaczy czy co gorsza, nie przekroczyć progu pralni pieniędzy? Jak znaleźć sposoby na to, by zabezpieczyć siebie i swoich Bliskich? Jak po prostu żyć? Żyć spokojnie. Żyć bez stresu. Żyć odpowiedzialnie. Żyć pełnią życia nie będąc oderwanym od rzeczywistości.
Postawmy kawę na ławę. Posłuchaj.
Kamery i wymuszenia, czyli o tym, że warto zadbać o bezpieczeństwo własne i swojej rodziny.
Spacerując ulicami Pekinu, Szanghaju, Nantongu i wielu innych miast Chińskiej Republiki Ludowej nie raz widziałem potrzebujących, którym nikt nie pomógł. Wypadek, bójka, mężczyzna okładający żonę - dla większości społeczeństwa zjawiska były te niewidoczne. Problemy miały rozwiązywać kamery.
Zasada była jedna i równie prosta: nie wtrącaj się, to nie twój biznes, nie bierz cudzych kłopotów na swoje barki. Innymi słowy: bądź ostrożny. Bądź bezpieczny.
Można rozpatrywać to z perspektywy moralnej, etycznej, praktycznej, prawnej, politycznej, filozoficznej, finansowej czy ekonomicznej. Można to krytykować i uważać za nieludzkie.
Można jednak wyciągnąć z tego pozytywne aspekty i życiowe lekcje dla siebie. Można być dla siebie samego kamerą z szerokim obiektywem. Można monitorować własne życie.
Wściekłe psy i Twoja odpowiedzialność.
Mimo, że widoki, o których wspominam nikogo tutaj nie zadziwiają, a do wypadków dochodzi rzasdko, to jednak wściekłym - przepraszam - bezdomnym psom nie wolno ufać. Oczywiście merdają ogonem. Często są przyjaźnie nastawione. Potencjalnie ręki, która karmi gryźć nie powinny. Warto jednak zachować ostrożność, bo efektem końcowym w najlepszym wypadku może być oczyszczanie ran w szpitalu i odpowiednia dawka szczepień przeciwko wściekliznie.,
Wściekłe psy mogą być również metaforą, odzwierciedleniem różnych zjawisk i osób, które w nich biorą udział, a które dotyczą biznesu, zarabiania, inwestowania, oszczędzania, bezpieczeństwa zdrowotnego i wielu innych kwestii. Nie brakuje w naszym życiu wściekłych psów: piramid finansowych, scamu, oszustw internetowych, fałszywych biznesów, firm, które pobierają od nas pieniądze niekoniecznie wypłacając należności w przypadku, kiedy nam się należą i są potrzebne.
Wściekłe psy to potencjalne problemy, kłopoty, wydarzenia losowe i ich konsekwencje. Problem nie tkwi w tym, że mogą ugryźć i wyrządzić krzywdę. Istota problemu tkwi w tym, czy na to pozwolimy. Istota tkwi w naszych wolnych, ostrożnych i mądrych wyborach. W naszej odpowiedzialności.
Dzieci z Szanghajskiego Szpitala.
Stoję z przodu i próboję wyczytać informacje z karty pacjenta, a równoczesnie wsłuchuję się w rozmowę pomiędzy chińską rodziną, dla której wówczas pracowałem, a rodzicami chorego chłopczyka. Nie rozumiem mandaryńskiego, ale po barwie głosu mogę jedynie się domyślać, że nie ma powodów do uśmiechu.
Kontrast jest uderzający. Z jednej strony właściciele fabryk i kilkunastu innych biznesów, mający dosłownie wszystko. Duzy dom, kilka samochodów, prywatna szkoła dla syna, dodatkowe zajęcia weekendowe i wieczorne, podróże międzynarodowe, droga biżuteria, wysokiej jakości posiłki w drogich restauracjach. Z drugiej strony ludzie nie mający nic, prócz siebie.
Spotkanie trwało może kwadrans. Moi pracodawcy wręczyli ojcu dziecka plastikową siatkę. Zwykła, tania, niewiele znacząca reklamówka. W środku zwoje banknotów. Całe sto tysięcy yuanów mających pokryć koszt zabiegu chirurgicznego ratującego zdrowie i życie dziecka.
Tyle zapamiętałem. Zapamiętałem również obraz ojca, który odprowadzał nas do samego wyjścia ze szpitala, kłaniając się do pasa w podzięce. W podzięce za pomoc udzieloną mu przez obcych, a jednak w tamtym momencie bliskich mu osób.
Czy tak być musi? Czy tak być powinno? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Z pewnością warto pomagać. Pomagać innym i samemu sobie. Warto.
Wielka powódź!
Dla turystów spragnionych słońca, wspaniałych widoków w parkach narodowych wraz z ich wspaniałymi wodospadami, a do tego lubiących jazdę po kraju motocyklem, ulewy zdecydowanie utrudnią, a najczęściej uniemożliwią realizację ich planów.
Są jednak tacy, dla których obfite opady są powodem do radości, zadowolenia, ekscytacji. Farmerzy! Rolnicy! Właściciele pól! Ulewy bowiem pola nawadniają, a pola są z kolei źródłem tajskiego eldorado, czyli ryżu. Czasem jednak zbiory są niewielkie, a straty ogromne.
NIeudana wycieczka to zdecydowanie mniejszy problem, aniżeli straty w zbiorach. To, co jednak stanowi niebezpieczeństwo i zagraża życiu i zdrowiu to powódź.
Wielka powódź! Powódź, która zalewa domostwa, drogi, szkoły, urzędy. Niszczy często dobytek wielu pokoleń i ciężkiej pracy ludzkich rąk.
Wielka powódź to również metafora, odzwierciedlenie porażek, upadków, życiowych problemów.
Wielka powódź to coś, na co możemy się przygotować.
Loteria i ślepy los. Nie przegraj swojego życia.
Losy kupowane są powszechnie. Zwłaszcza po wypłacie. Kupony sprzedawane są na ulicach, w barach, restauracjach, a nawet na terenie świątyń podczas festynów. Często spotykane są na zawieszonej na szyi sprzedawców drewnianej walizce niewielkich rozmiarów. Ceny są różne.
Mamy Święto Nowego Roku. Znajomy z pracy dla zabawy kupuje los z nadrukowanym numerem i czeka na potencjalną wygraną. Wygraną przynosi oczywiście największa zgodność wylosowanego numeru z tym, który jest na naszym kuponie. Ważna jest również kolejność ostatnich cyfr w numerze. Wygraną przynosi już ,,dwójka''. Jeżeli na kuponie za trzy dolary zgadzają się dwie ostatnie cyfry, wygrywamy około 70 dolców. Trzy ostatnie cyfry to wygrana 120 dolarów, a jeżeli jeszcze zgadzać będzie się dwucyfrowy numer serii, to nagroda rośnie czterokrotnie. I chociaż do szczęśliwych cyfr należą 9 i 7 w rożnych kombinacjach, tym razem kolega wygrał mniej niż zero.
Taki jest los, a niektórzy oddają życie losowi ślepemu,. Inni wolą mieć mniej, ale dzięki pracy własnych rąk i zgodnie z zasadą, że lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu.
Jedno jest tylko pewne: nie wygrywa ten, kto nie bierze udziału w grze. Warto również nie przegrać życia.
Czas ucieka, wieczność czeka.
Powód jest prosty: urodziliśmy się, aby żyć. Żyć szczęśliwie. Realizować i osiągać rzeczy piękne oraz wspaniałe. Urodziliśmy się, by na wieczność nie czekać i nie tracić chwil. Czas i tak minie. Najważniejsze jest to, co z nim zrobimy i w jaki wykorzystamy sposób. Zegar tyka.
Krematorium i skutery - sposób na śmierć.
Sto tysięcy kilometrów - tyle przejechałem w przeciągu jednego roku na przełomie kwietnia 2023 i 2024. Przejechałem motocyklami i samochodami. Północ kraju, południe, środkowa część. Jeździć lubię. Tak samo, jak lubię podróżować. Czasem wolno, czasem szybko, nigdy brawurowo, a prawie zawsze z dużą dozą bezpieczeństwa. W porównaniu do Polski i większości Europy, w Tajlandii panuje ruch lewostronny, zasady przemieszczania się po drogach stosowane przez lokalnych kierowców są bardziej niepisane niż te formalne i zapisane w kodeksie, a na drogach przeważają skutery i motocykle, które stanowią najbardziej popularny środek transportu, ale i narzędzie dnia codziennego. Skuterem jedzie się na targ. Jedzie się również do pracy, na pole ryżowe czy do 7/11, czyli odpowiednika polskiej ,,Żabki''. Skuterem również i niestety, jedzie się często do krematorium.